czwartek, 16 lutego 2012

Nie wiem, od czego zacząć.
To miał być blog o ciąży, a już nie jestem w ciąży.
7 grudnia urodził się Adam Stanisław. Już trochę czasu minęło.

Byłam w szpitalu dość długo. Chciałam już uciekać z poczekalni, w której.. nawet nie czekaliśmy, tylko kwitnęliśmy. A nie. Nie kwitnęliśmy, tylko usychaliśmy. I nawet spałam. Utrzymywałam zdanie, że wszyscy robią z igły widły i niepotrzebnie mnie fatygują. Zbadali mnie, zrobili KTG. Po paru godzinach wysłali do szpitala. M pomógł mi zanieść rzeczy. Poprosiłam do jedzenia o opcję wegetariańską. Może wegetariańska będzie mniej parszywa. Oczywiście się myliłam, była równie paskudna. Na pierwszy obiad była ryba i ziemniak. Przeżułam rybę, M już poszedł, zrobili mi łóżko. Najlepsze na ginekologicznym. Na położniczym nie, bo nie było miejsc. Po trzech godzinach chcę, żeby ktoś przyszedł i powiedział, że to pomyłka i mam iść do domu, bo jest tłoczno. Mam w pokoju płatny telewizor i kobietę w wieku lat około 40 po operacji. Wygląda jak Kleczkowska ze Złotopolskich (tak, wiem, że raz piszę w czasie przeszłym, a raz w teraźniejszym, ale czasami ta przeszłość mi tak żywo się  prezentuje, jakby trwała teraz). Dawno nie miałam takiej dawki telewizji. I takiej dawki -khem- czterdziestoletniej kobiety. Opowiadała mi o swoim życiu i problemach, nawet się zżyłam. Miała radio, z które nie musiałam płacić. Ale do rzeczy. M przychodził do mnie w sumie codziennie. Prawie zawsze po wyjściu było smutno. Ale cieszyłam się jak dzieciak, jak przychodził. Odwiedzali mnie też jedni i drudzy Rodzice, Babcia. Babcia M nie (,,starzy ludzie nie powinni chodzić po szpitalach, jeszcze kogoś zarażą"). Siostry i siostra M. Przynosili mi jedzenie. Te tam było kiepsko tolerować, ale od czasu do czasu bywało znośnie. Rewolucją było odkrycie baru z naleśnikami ze szpinakiem. Do rzeczy bardziej. Robili mi 3 razy dziennie bodajże KTG i mierzyli mi ciśnienie. Dawali tablety na obniżenie ciśnienia, podejrzewali gestozę. Pani Hot fourty z sąsiedniego łóżka okazała się położną wiec czułam się względnie bezpiecznie. Było ciekawie, kiedy raz w nocy stwierdziłam, że chyba odeszły mi wody, a okazało się, że się spociłam z powodu grubej piżamy. Nie powiedziałam jej o tym, było mi wstyd i wystarczyło, że śmieszyło mnie. Przeczytałam Fight Club. Oglądałam z nią ten jakiś znany program, gdzie ludzie śpiewają i widzowie się entuzjazmują. I serial, ale już nie pamiętam, jaki. Robiłam zdjęcia z okna. Nie można było wychodzić. Dni ciągnęły się jak (tu szukam odpowiedniego porównania) coś, co się bardzo ciągnie. Chodziło się trochę ciężko już. Nogi puchły, stopy były monstrualne. Czytałam gazety, które mi przynosili. M przynosił paszteciki. Mama M barszczyk. Pani sąsiadka z łóżka obok mogła iść do domu. Jej mąż zamykał psa, a synowie nie sprzeciwiali mu się. Niby wesoła, a złamana. Szkoda mi było egoistycznie, że wychodzi i obawiałam się nowej. Przyszła po niej ,,Starsza Pani". Starsza Pani była zazwyczaj uśmiechnięta, w typie mojej Babci J i w podobnym wieku. Dobrze się z nią rozmawiało. Eh, ale chaotycznie piszę. Miałam pisać na żywo, ale miałam tylko strzępki w głowie. Przed obchodem ładnie ustawiałam karty na łóżku i siedziałam jak wzorowy uczeń, żeby może jakieś punkty mi za schludność przyznali i wypuścili. Gdy nadgorliwość i schludność nie przeszły, podejmowałam ich w piżamie, bez czesania i z ropą w oczach. O ósmej rano trudno by coś więcej wykrzesać. A. O szóstej mierzyli temperaturę i ciśnienie. Nie ma takiej godziny. Jeszcze te KTG i machać brzuchem, żeby nie spało i się zapisało. Barbarzyńcy. W szlafroku czuję się jak sarmata. Patrzę na siebie w lustro w windzie. Pamiętniki Chryzostoma Paska. Ja w windzie. Czytam regulamin oddziału na korytarzu. Pacjent jest usuwany z placówki, jak sieje zamęt. Widzę siebie rozlewającą jogurty po korytarzu. Sikam do kubła, dzienny pomiar. Ohyda. Słój z moim nazwiskiem. Mówię Tacie, żeby się nie sugerował, kiedy mnie odwiedzał. Liczę, ile płynów wypijam. Staram się dużo, tak każą. M przynosi mi wody. Parę razy jest mi bardzo gorąco w nocy. Ciśnienie nie spada. Lekarz-goryl mnie bada. Prywatności podczas badań nie ma za dużo, dwóch lekarzy sobie przychodzi i gadają. Czuję się średnio. Przenoszą mnie na porodówkę. Nie rodzę. Przenoszą, bo nie ma miejsc. A ja idę na tę porodówkę jakoś dziwnie. Jakby  mnie nie dotyczyło. Oglądam sobie tę porodówkę, oswajam się. Siostra przynosi pierogi. Piguła kluski śląskie. Na hasiok je. Ze starszą Panią śmiałam się z ,,herbaty" - ,,o, dziś mniej dodali ściery". Prawdopodobnie będzie mieć raka. Nieciekawie. Spacerujemy parę razy razem. Pomagam wybierać misia dla wnuczki w sklepiku. Na szczęście nie spędzam no cy na porodówce, bo do kitu łózka. Do rodzenia, a nie do spania. Odsyłają mnie na położniczy, gjdzie ,,badziej dziewczyny w moim wieku". Nie mam za bardzo ochoty, ale trudno. Dwie dziewczyny - Kaśka i Sylwia. Poddasze. Czuję się, jak na koloniach. Zrzuta na telewizję. Gra cały czas. Gesler, ten program, gdzie facet nasrał do bidetu. Upominam się o okulistę. Po paru dniach się udało, wszystko ok. Dziewczyny sympatyczne. Starsza Pani przyniosła mi jabłko. Na Mikołajki zostawiam dziweczynom w łazience po kinderku (sobie też, przecież Mikołaj tak by zrobił). Rano badanie. Wyślą mnie na wywoływanie. Zaczęli mi wywoływać o 10:00, i tak o 14:00 coś się zaczęło, ale nie zauważyliśmy. Podobno jedna na 10 kobiet ma tak, że uda się wywołać. No jupi. ,,No Kasiu, chcesz dziś urodzić?" mówi do mnie położna. Nie jestem Kasia. Ale cały czas tak mówi. M jest przy mnie. Bez niego byłoby ciężko. Pewnie bym nie urodziła. Razem oddychaliśmy, podawał mi wodę, trzymał za rękę, opierałam się, szukaliśmy pozycji. Skurcze były naprawdę regularne, po półtorej minuty równo. Do przejście tylko dlatego, że wiadomo, że za dwie minuty się skończą na moment. Nie było źle. O 22:00 dostałam znieczulenie. Znieczulacz powiedział, że mi chyba niepotrzebne, a położna powiedziała, że potrzebne, bo ja tylko tak dzielnie znoszę. Chodziliśmy po korytarzu, oglądając zdjęcia urodzonych wcześniaków. Poi dwóch godzinach nic się nie ruszyło. Lekarz-goryl stwierdził, że ,,z tego porodu nic nie będzie" i będzie cięcie. Nawet nie zdążyłam się pożegnać z M., myślałam, że zdążymy przy wejściu na salę operacyjną. Wszystko się działo bardzo szybko. Podczas całej akcji najpierw bardzo chciało mi się siku, ale to było złudzenie. Potem robiłam się senna i wiedziałam, że to źle, więc powiedziałam, że mi ciśnienie spada, pan Znieczulacz mi zmierzył i podał tlen. Trochę to przerażające, że musiałam się upomnieć. 
Znieczulacz zagfaduje: Pani wie, co będzie?
ja: syn
zinaczulacz: no, ma pani rację.

Usłyszałam, jak krzyknął. Może nie krzyknął, ale to taki odgłos był, jakby taka mała istotka się przebudziła. Bardzo to był szczęśliwy moment, tak, jak na tych pierwszych USG.

Zaraz usłyszałam: ,,syn, żywy, 8/10, 58cm, 3100". Nie pokazali mi go, widziałam tylko te zasłonki operacyjne. Dwie Baby z nadmiarem testosteronu przeniosły mnie z prześcieradłem. Kiedy wieźli mnie przez korytarz, Podbiegł przeszczęśliwy M i zaczął mi pokazywać jego zdjęcia. Myślał, że już go widziałam. To wtedy widziałam go po raz piwerszy. Na zdjęciu. M przywiózł mi go w korytku. A w sumie wniósł, by go nie uszkodzić, wioząc po korytarzu. To było niesamowite. Nie wierzyłam w to, co się działo. I też nie byłam bardzo przytmna. Ale pamiętam ten moment. Nie mogłam wstać z łóżka, dotykałam korytka i po prostu patrzyłam na cud.
Po trzech dniach dostał imię Adam Stanisław. Stanisław do niego nie pasowało. Ani Mikołaj.

Teraz jesteśmy wszyscy w domu. Zaraz się obudzi na karmienie.
Jest dobrze.

czwartek, 24 listopada 2011

TYMCZASEM

Wczoraj w laboratorium - mocz.
Dziś wyszło, że mam w tym moczu białko, podwyższone ciśnienie i opuchliznę, więc idę do szpitala, nie wiem, na ile, mam nadzieję, że na pół godziny.

Babus ginekolog niemiła.
Koleżanka urodziła drugie dziecko. Odwiedziliśmy ją dziś. Zastanawiam się, czy nie rodzić w jej szpitalu, mają tam Protektorki Krocza, ściany są kolorowe i dają ręcznik na pamiątkę.

AAAGGGHHAHAHHHHHHHHH NIEEE CHCĘĘ DO SZPITTAAAALAAAAAA

wtorek, 22 listopada 2011

Trochę paniki

Miało być drzewko na ścianie w dziecięcym, ale że na razie jeszcze mieszka tam współlokator i nie ma dziecięcego, maluję drzewko na blejtramie.

Okleiłam pudełko na papiery, prasę i papierowe tutoriale na temat dziecka.

Boże, jak pragnę już wszystko mieć zapięte na ostatni g.! Niby już mamy większość rzeczy, ale jeszcze ciągle co . Torba też nie do końca spakowana.

Jutro rozejrzymy się za łóżkiem. I do hurtowni po pieluchy, może karuzelę, jeśli będzie taniej, niż na allegro. I ładniejsze.

Mamy zamrożone pieniądze na samochód. Nie mogę się doczekać półek na ksiązki. Tak naprawdę to już trochę zwątpiłam, że je zainstalujemy. Nie mam siły chodzić po sklepach, obliczać, mierzyć ścian, robić projektu.

Tak naprawdę nawet mi się daleko spacerować już nie chce, 10 minut w jedną stronę to już trochę niebardzo mi się widzi.

Do dupy mi się oddycha. Czasami jak leżę nawet na lewym boku, muszę się poderwać w tryb siedzący, jak wampir, który dostał kołkiem w serce, z odgłosem przywróconego do życia zombie. Czy zombie można przywrócić do życia? Może panikuję, ale trochę się boję, że umrę albo niedotlenię dziecka. Szczególnie w nocy, jak już nie wiem, jak leżeć, żeby mi powietrze krążyło.

Brzuch się opuścił trochę. Obstawiam początek grudnia. Innym razem połowę grudnia. A jak M. gdzieś wychodzi, to mogę się założyć o 5zł, że pewnie odejdą mi wody, jak go nie będzie w pobliżu.

Zamówiliśmy od przyjaciół samochód w razie czego. Jak zacznę rodzić, to pożyczymy, obojętnie o której godzinie. Lepiej się z tą świadomością czuję.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Po szkole rodzenia

Skończyliśmy dwutygodniową szkołę rodzenia. Naprawdę przydatne. Mniej surrealistycznie jest teraz, mamy jako takie wyobrażenie o tym, co nas czeka.

Mamy masę worów z podarunkami w postaci buteleczek, magazynów, ulotek i próbek. Nie ma już gdzie tego składować, mieścimy się we -hm- trójkę w jednym pokoju.

Patrzę, czy mi wody nie odchodzą albo czop nie wypada.
Liczę skurcze. Mierzę ciśnienie. Trochę mam za duże. Jak przez tydzień będę mieć takie wysokie, ginekolog coś zaradzi. czytałam w necie, że można nawet iść do szpitala albo mieć rzucawkę.
 Jakoś mi się nie uśmiecha szczególnie.

Atak rzucawki zaczyna się od utraty przytomności, pojawienia się drgań mięśni twarzy, oczopląsu, szczękościsku. Dochodzi do skurczów tonicznych mięśni oddechowych przepony i krtani, wskutek czego występuje sinica i duszenie się.

Po okresie trwających do 1 min skurczów tonicznych i po wystąpieniu bezdechu, który zagraża życiu chorej, rozpoczynają się trwające do 2 min drgawki kloniczne mięśni twarzy, tułowia i kończyn. Po ustąpieniu drgawek utrzymuje się brak przytomności, chora zapada w śpiączkę z objawami pobudzenia i wzmożonej wrażliwości na bodźce zewnętrzne.

Jupi. Ale nie ma co się przejmować. Pomierzę jeszcze te ciśnienie i zobaczymy, co lekara powie.

Wolałabym w grudniu, niż w listopadzie urodzić.
Nad imieniem medytujemy.

Pewnie za 2-3 tygodnie już będzie z nami.
Pokój dziecięcy w 0,5% zrobiony.

piątek, 11 listopada 2011

Kąpiel? Pfff!

Teściówka wyprasowała ubranka, które Stasiu na pewno nałoży w przeciągu paru miesięcy. Te większe w przyszłości wyprasujemy, nie ma co. Wszystko mamy w reklamówkach i pudełkach. Chciałabym już w czystych szafeczkach.......... I kosmetyki poukładane tematycznie.

Dziś w szkole rodzenia uczyliśmy się rozbierać, kapać i ubierać dziecko. No, może póki co - lalkę. M. bardzo sobie dobrze radził, jestem z niego bardzo dumna.

Cały dzień mnie boli głowa, nogi i tak naprawdę nie mam zbyt dobrego nastroju.
Ale jakoś tam daję radę.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Szkoła rodzenia dzień 1

Poszliśmy do szkoły rodzenia.
6 par. Tylko my z różnymi nazwiskami, reszta takie same. Rodzeństwa?
Wprowadzenie. ,,Jeśli myślę o porodzie, to dam sobie radę".
Poród jak podróż, wybierasz się i nie ma powrotu, ale za to dostajesz niespodziankę w postaci dziecka.
Będzie film, oprowadzanie, ćwiczenia.
O tym, ile wspólny poród daje ojcu.
Jakieś hipisowskie podejście do znieczulenia. Że niby przez znieczulenie ma się mniejszy kontakt z dzieckiem potem. ,,Ja urodziłam w bólu, to bardziej mnie to zbliżyło i bardziej Cię kocham". Yhy, dziękuję, postoję.
Trochę mi się słabo zrobiło na myśl o rozwarciu na 10 cm. Nie ma takich rzeczy. Położna złączyła wskazujące palce i kciuki, pokazując, jakie będzie rozwarcie. Dobry Boże.

Poszliśmy do greckiej restauracji, żeby odreagować, potem film. Fajnie się ogląda wieczorami. I tak miło się ciemniej robi wcześniej.

sobota, 5 listopada 2011

Milky Way

Dziś około 17:00, po wstaniu z łóżka (leżałam sobie), przekroczyłam kolejny etap bycia kobietą. Mam nowy level i nowe skile. Moje piersi wkroczyły na Mleczną Drogę. Nie było tego dużo, ale wystarczająco, bym powiedziała ,,Chryste". Zaskakujące. I oczywiście trochę boli, musi boleć.

Łóżeczko nr 2 (brązowo-białe) stoi już u Rodziców.

Znajomy z dzieciństwa doczekał się synka 1 listopada, pierwszą noc w domu spał bardzo dobrze, raz zakwękał po mleko. Ach, gdyby...!