czwartek, 24 listopada 2011

TYMCZASEM

Wczoraj w laboratorium - mocz.
Dziś wyszło, że mam w tym moczu białko, podwyższone ciśnienie i opuchliznę, więc idę do szpitala, nie wiem, na ile, mam nadzieję, że na pół godziny.

Babus ginekolog niemiła.
Koleżanka urodziła drugie dziecko. Odwiedziliśmy ją dziś. Zastanawiam się, czy nie rodzić w jej szpitalu, mają tam Protektorki Krocza, ściany są kolorowe i dają ręcznik na pamiątkę.

AAAGGGHHAHAHHHHHHHHH NIEEE CHCĘĘ DO SZPITTAAAALAAAAAA

wtorek, 22 listopada 2011

Trochę paniki

Miało być drzewko na ścianie w dziecięcym, ale że na razie jeszcze mieszka tam współlokator i nie ma dziecięcego, maluję drzewko na blejtramie.

Okleiłam pudełko na papiery, prasę i papierowe tutoriale na temat dziecka.

Boże, jak pragnę już wszystko mieć zapięte na ostatni g.! Niby już mamy większość rzeczy, ale jeszcze ciągle co . Torba też nie do końca spakowana.

Jutro rozejrzymy się za łóżkiem. I do hurtowni po pieluchy, może karuzelę, jeśli będzie taniej, niż na allegro. I ładniejsze.

Mamy zamrożone pieniądze na samochód. Nie mogę się doczekać półek na ksiązki. Tak naprawdę to już trochę zwątpiłam, że je zainstalujemy. Nie mam siły chodzić po sklepach, obliczać, mierzyć ścian, robić projektu.

Tak naprawdę nawet mi się daleko spacerować już nie chce, 10 minut w jedną stronę to już trochę niebardzo mi się widzi.

Do dupy mi się oddycha. Czasami jak leżę nawet na lewym boku, muszę się poderwać w tryb siedzący, jak wampir, który dostał kołkiem w serce, z odgłosem przywróconego do życia zombie. Czy zombie można przywrócić do życia? Może panikuję, ale trochę się boję, że umrę albo niedotlenię dziecka. Szczególnie w nocy, jak już nie wiem, jak leżeć, żeby mi powietrze krążyło.

Brzuch się opuścił trochę. Obstawiam początek grudnia. Innym razem połowę grudnia. A jak M. gdzieś wychodzi, to mogę się założyć o 5zł, że pewnie odejdą mi wody, jak go nie będzie w pobliżu.

Zamówiliśmy od przyjaciół samochód w razie czego. Jak zacznę rodzić, to pożyczymy, obojętnie o której godzinie. Lepiej się z tą świadomością czuję.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Po szkole rodzenia

Skończyliśmy dwutygodniową szkołę rodzenia. Naprawdę przydatne. Mniej surrealistycznie jest teraz, mamy jako takie wyobrażenie o tym, co nas czeka.

Mamy masę worów z podarunkami w postaci buteleczek, magazynów, ulotek i próbek. Nie ma już gdzie tego składować, mieścimy się we -hm- trójkę w jednym pokoju.

Patrzę, czy mi wody nie odchodzą albo czop nie wypada.
Liczę skurcze. Mierzę ciśnienie. Trochę mam za duże. Jak przez tydzień będę mieć takie wysokie, ginekolog coś zaradzi. czytałam w necie, że można nawet iść do szpitala albo mieć rzucawkę.
 Jakoś mi się nie uśmiecha szczególnie.

Atak rzucawki zaczyna się od utraty przytomności, pojawienia się drgań mięśni twarzy, oczopląsu, szczękościsku. Dochodzi do skurczów tonicznych mięśni oddechowych przepony i krtani, wskutek czego występuje sinica i duszenie się.

Po okresie trwających do 1 min skurczów tonicznych i po wystąpieniu bezdechu, który zagraża życiu chorej, rozpoczynają się trwające do 2 min drgawki kloniczne mięśni twarzy, tułowia i kończyn. Po ustąpieniu drgawek utrzymuje się brak przytomności, chora zapada w śpiączkę z objawami pobudzenia i wzmożonej wrażliwości na bodźce zewnętrzne.

Jupi. Ale nie ma co się przejmować. Pomierzę jeszcze te ciśnienie i zobaczymy, co lekara powie.

Wolałabym w grudniu, niż w listopadzie urodzić.
Nad imieniem medytujemy.

Pewnie za 2-3 tygodnie już będzie z nami.
Pokój dziecięcy w 0,5% zrobiony.

piątek, 11 listopada 2011

Kąpiel? Pfff!

Teściówka wyprasowała ubranka, które Stasiu na pewno nałoży w przeciągu paru miesięcy. Te większe w przyszłości wyprasujemy, nie ma co. Wszystko mamy w reklamówkach i pudełkach. Chciałabym już w czystych szafeczkach.......... I kosmetyki poukładane tematycznie.

Dziś w szkole rodzenia uczyliśmy się rozbierać, kapać i ubierać dziecko. No, może póki co - lalkę. M. bardzo sobie dobrze radził, jestem z niego bardzo dumna.

Cały dzień mnie boli głowa, nogi i tak naprawdę nie mam zbyt dobrego nastroju.
Ale jakoś tam daję radę.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Szkoła rodzenia dzień 1

Poszliśmy do szkoły rodzenia.
6 par. Tylko my z różnymi nazwiskami, reszta takie same. Rodzeństwa?
Wprowadzenie. ,,Jeśli myślę o porodzie, to dam sobie radę".
Poród jak podróż, wybierasz się i nie ma powrotu, ale za to dostajesz niespodziankę w postaci dziecka.
Będzie film, oprowadzanie, ćwiczenia.
O tym, ile wspólny poród daje ojcu.
Jakieś hipisowskie podejście do znieczulenia. Że niby przez znieczulenie ma się mniejszy kontakt z dzieckiem potem. ,,Ja urodziłam w bólu, to bardziej mnie to zbliżyło i bardziej Cię kocham". Yhy, dziękuję, postoję.
Trochę mi się słabo zrobiło na myśl o rozwarciu na 10 cm. Nie ma takich rzeczy. Położna złączyła wskazujące palce i kciuki, pokazując, jakie będzie rozwarcie. Dobry Boże.

Poszliśmy do greckiej restauracji, żeby odreagować, potem film. Fajnie się ogląda wieczorami. I tak miło się ciemniej robi wcześniej.

sobota, 5 listopada 2011

Milky Way

Dziś około 17:00, po wstaniu z łóżka (leżałam sobie), przekroczyłam kolejny etap bycia kobietą. Mam nowy level i nowe skile. Moje piersi wkroczyły na Mleczną Drogę. Nie było tego dużo, ale wystarczająco, bym powiedziała ,,Chryste". Zaskakujące. I oczywiście trochę boli, musi boleć.

Łóżeczko nr 2 (brązowo-białe) stoi już u Rodziców.

Znajomy z dzieciństwa doczekał się synka 1 listopada, pierwszą noc w domu spał bardzo dobrze, raz zakwękał po mleko. Ach, gdyby...!

piątek, 4 listopada 2011

Wizyta nr 56255662534

Bicie serca po lewej stronie brzucha.
Mierzenie miarką - w porządku.
Wyniki z wczoraj w porządku.
Do okulisty nie mam po co iść, bo mam za małą wadę. Teraz mi się przypomniało, że to nie od wady podobno zależy, ale od ciśnienia w oku. Trzeba się samemu zorientować.
Że mnie boli miednica, to nic.
Ważę 77 kilo. Nie ma takich ludzi. Niedługo na towarowej się będę ważyć.
Stopy puchną. Buty nie pasują.

Ginekolog: Co tak długo się pani ubiera?
Ja: Przez gabaryty.

Rodzice moi kupili nam łóżeczko. Mamy te jedno używane białe, z którego farba się łuszczy i materac za miękki, ale mogli sobie darować, albo skonsultować kolor, albo kupić bardziej potrzebne rzeczy. Trochę mnie to zamiast ucieszyć, przybiło. Wlezą mi na głowę, denerwują mnie telefony po 5 razy dziennie.

Chłopak lunatyk w nocy mnie głaskał po głowie i mówił, że jak to fajnie, że będziemy mieć synka i bardzo mnie kocha, tylko że jest jakaś inna kobieta. Pomyślałam, że coś mu się śni i powiedziałam ,,weź idź spać". Ale rano nie miałam dobrego nastroju. Potem trochę się z tego śmialiśmy. Ale do tej pory mi nie w smak.

czwartek, 3 listopada 2011

Lab, wizyta w szpitalu

Rano badania: morfologia, żółtaczka, mocz.
Krew mi nie leciała, babka się wbijała dwa razy, spróbowaliśmy w drugą ręką. Podniosłam sobie ciśnienie, zaczęłam wyobrażać sobie, że krew leci i zaczęła lecieć. Piguły się bardzo zdziwiły. Mogę być mesjaszem.
Chłopak był ze mną. Dobry spacer z rana. Zdjęcia panoramiczne w parku.

W okolicach południa pojechaliśmy do szpitala. Zwiedzać i zadać parę pytań. Obejrzeliśmy sale porodowe, położnicze i patologii.  Weszliśmy nawet do sali, gdzie leżała kobieta z urodzonym już dzieckiem. Malutkie w małym, przezroczystym korytku. Trochę zajrzałam, nie chciałam się napraszać i wchodzić tam, gdzie za daleko nie powinnam. W jednej sali jest wanna. Tak wielka, że mogą tam wleźć nawet dwie osoby. Działa na wyobraźnię. Płatki róż, szampan. Tylko nie pasują kafelki i położne dookoła, które wypowiadają nieromantyczne kompilacje słów, takich jak ,,wychodzi czop śluzowy", ,,szyjka macicy się łuszczy". Puff! Koniec, czar prysł, jesteś w szpitalu, za miesiąc możesz urodzić.

Trzeba się słuchać położnych. Oddychać, a nie krzyczeć. Inaczej dziecko wyląduje na intensywnej terapii. Tak powiedziały. Może się niedotlenić.

Z ubezpieczeniem ,,raczej ok". Pokażę legitymację studencką w izbie przyjęć, ewentualnie ten papier z uczelni. Nie ma na nim napisane, że ,,w razie porodu nie będę płacić 10 000 zł, zresztą i tak Państwo i ZUS nas okrada, więc niech już mam za darmo", więc zapytać do najmniej wypadało. Ta poruszająca historia kończy się tak, że w Polsce nawet jakbym nie była ubezpieczona, to i tak świadczenia jako kobieta w ciąży mieć będę. Gorzej, jak będą powikłania i trzeba będzie robić operację. Enjoy. Wszystko wyjdzie w praniu. Niby jestem uspokojona. Raczej zawsze wszystko się układa. Będzie ok.

Pytam o podkłady, majtki jednorazowe, wszelkie atrybuty i insygnia. Kupujemy termometr, który nam zalecili, będą Małemu mierzyć temperaturę w pupie. Przekonuję się w sklepie z artykułami dla ludzi wybierających się do szpitala o tym, że końcówka termometru nie uszkodzi odbytu mojego syna.

Chłopak naciąga mi na głowę różne peruki. Blond jeszcze ujdzie, ale siwy nie za bardzo. Najlepiej mi z obecnymi, moimi. Trochę czuję się, że ta całą wycieczka mnie nie do końca dotyczy. Surrealizm, jeszcze te peruki.

Oglądamy samochody w komisach i deski w przetwórni desek. Jeszcze wycieczka do sieciowego sklepu z deskami dla porównania. Półki na książki, przybywajcie do mojego świata!

Chyba zaraz wypadnie mi ten cały ,,czop śluzowy". Boli mnie spojenie łonowe tak, jakby mi ktoś miednicę rozciągał za pomocą dwóch koni. Tak, jak się reklamuje wytrzymałość pewnych dżinsów - dwa konie ciągną w przeciwną stronę, a dżinsy nic. Ale ja to chyba zaraz się rozerwę. Taka rozrywka.

Palce rąk mi puchną jak dzikie. U nóg już nie wspomnę, bo to norma. Ale u rąk bolą. Odczuwanie mam jakieś takie uboższe.

Zaczęłam się bać, czy po porodzie nie będę wyglądać jak brama brandenburska i będę mieć tyle samo przyjemności z pożycia, co ona.
O, zły świecie.
Może jakoś się da.

wtorek, 1 listopada 2011

Strzępki

śni mi się, że się już urodził i że jest gotowy.

kopie nieźle.

czasami skurcz łydki w nocy.

chrapię w nocy jak stary dziad.

oddycha się źle.

plecy bolą.

rodzice chłopaka znajomym przedstawiają mnie jako jego żonę.
strasznie przygnębiające.
jeszcze siostra młodsza się zaręczyła.

niedługo jedziemy oglądać szpital.
i dalsze remonty.

wydaje mi się, że to niemożliwe, żeby się urodził, że to się nie wydarzy, bo nie jesteśmy odpowiednio ze wszystkim przygotowani.